Poniedziałek, 19 września, jest 21.30, a my jesteśmy na lotnisku w Balicach i nerwowo poszukujemy lotu z Paryża, który był spodziewany o 21.40 w Krakowie. Zaczynamy się zastanawiać, czy aby czegoś nie pomieszaliśmy, a może nasi Francuzi mieli lądować w Pyżowicach? Nie ma szans, nie przemieścimy się tam tak szybko, pozostaje czekać i mieć nadzieję, że jednak jesteśmy we właściwym miejscu. Kilka minut po 22 drzwi się otworzyły i weszła grupa młodzieży wraz z opiekunkami. Nie było wątpliwości, to oni, na szczęście przybyli tu, gdzie ich oczekiwaliśmy. Szybki rzut oka na grupę, pierwsze co rzuca się w oczy, to znikoma ilość przedstawicieli płci męskiej, zaledwie jeden, reszta to dziewczyny, w zasadzie podobnie jak u nas. Jak się miało wkrótce okazać, to nie jedyne podobieństwa między nami, tak naprawdę różnił nas jedynie język, w którym się porozumiewamy. No i jeszcze Jacek, nie ma wśród nich nikogo tak wysokiego jak on! Reszta wygląda podobnie, mamy podobne zainteresowania, mamy podobne spojrzenia na świat, cieszą i smucą nas te same rzeczy, lubimy się dobrze bawić, a przede wszystkim kochamy konie i to sprawia, że wszyscy jesteśmy uczestnikami wymiany młodzieżowej w ramach projektu Erasmus+ „Jeździectwo dla każdego”.

Późny przylot spowodował, że wieczorek zapoznawczy musieliśmy przenieść na wtorkowy poranek. Nasze obawy, czy aby nie będzie to sztywne spotkanie, odbywające się w milczeniu szybko się rozwiały. Od początku było widać, że będziemy się dobrze bawić, oczywiście była lekka bariera językowa, ale szybko została przełamana, a tam gdzie brakowało słów, pomagały gesty i miny. W ostateczności można było prosić o tłumaczenie Kasi Furtak, która zna francuski doskonale. Przedstawiliśmy się sobie nawzajem, potem przedstawiliśmy nasze ośrodki, a następnie przeszliśmy do zajęć bardziej praktycznych. Pokazaliśmy naszym gością jak wyglądają nasze obiekty, a przede wszystkim na czym polega fenomen zajęć z hipoterapii. Na własne oczy mogli się przekonać jak wielkie znaczenie może mieć jazda konna dla osób niepełnosprawnych. Popołudniowe i wieczorne zajęcia odbywały się w terenie, najpierw zabraliśmy ich na Kopiec Piłsudskiego, skąd mogli zobaczyć wspaniałą panoramę Krakowa – jak się okazało także w naszej grupie były osoby, które jeszcze nigdy nie dotarły na szczyt tego Kopca. Wieczorem, a w zasadzie nocą, mogli z bliska przyjrzeć się pięknym obiektom, które wcześniej obserwowali z daleka. Kraków by night – to był wspaniały spacer po najpiękniejszych zakątkach starej części naszego miasta. Pięknie oświetlone zabytki zrobiły wrażenie na naszych gościach, mimo, że przecież na swoich terenach też mają sporo atrakcyjnych obiektów.

Środa była równie aktywna jak dzień poprzedni, przedpołudniem znów zawitaliśmy do centrum Krakowa, gdzie uczestnicy podzieleni na polsko-francuskie grupy mieli za zadanie odnaleźć wizerunki koni w krakowskiej architekturze i sztuce. Zadania nie ułatwiał padający deszcz, ale jakoś nikt się nie zrażał, wszyscy dobrze się spisali i odnaleźli jedenaście wyznaczonych wcześniej punktów, a na koniec zwiedziliśmy jeszcze Barbakan i fragment murów obronnych. Po powrocie z miasta czekało nas kolejne wyzwanie. Jazda konna – niby mamy z tym do czynienia na co dzień, ale tym razem miało być trochę inaczej. Naszym jeźdźcom zajęcia prowadziła pani trener z Francji, natomiast ja poprowadziłem zajęcia grupie francuskich jeźdźców. Było ciekawie, jedna i druga strona mogła się nauczyć czegoś nowego, a przede wszystkim jedna i druga strona była zadowolona. Francuzi nawet byli zachwyceni naszymi końmi, ciężko było ich wyrzucić z boksów, ale w końcu się udało, a czas był ku temu najwyższy, bo czekała nas kolejna atrakcja tego dnia – wieczór międzykulturowy. Nie wystąpiliśmy co prawda w naszych strojach regionalnych, ale przygotowaliśmy zestaw polskich piosenek, a także cały zestaw naszych tradycyjnych dań narodowych. Bigos, żurek, barszcz, przeróżne pierogi bardzo wszystkich zainteresowały i każdy chciał spróbować wszystkiego, co mogło się dla niektórych źle skończyć! Lekkie zamieszanie w pierwszej chwili spowodowały gołąbki, no bo gdy wyobrazili sobie, że mają spożywać te ptaszki, które wcześniej oglądali na Rynku, to lekko się przerazili. Nieporozumienie zostało jednak szybko wyjaśnione i gołąbki również trafiły na talerze. A gdy już wszyscy pojedli, gdy po staropolsku popuścili pasa, mogliśmy się zająć innymi aspektami kultury. Postawiliśmy głównie na muzykę i tańce, trzeba przyznać, że obie strony były dobrze przygotowane. Śmiechu i zabawy nie było końca, gdy próbowaliśmy ich nauczyć polskich słów niektórych piosenek. Jeszcze więcej wesołości wzbudziła nauka regionalnego tańca jakim jest krakowiak, oj dawno się tak dobrze nie śmiałem! Wieczór kończył się w blasku świec,

Czwartek to wyjazd do Nielepic, gdzie zapoznawaliśmy się z kulturą huculszczyzny, a przede wszystkim z historią ich koni, hucułami zwanymi. Jak wspaniałe są to konie mogliśmy się przekonać podczas dwugodzinnego terenu, w który pojechały obie grupy. Piękne okolice, miłe konie i znakomita zabawa, tak w skrócie można opowiedzieć ten teren. Gospodarz zadbał także, abyśmy z głodu nie padli i mogliśmy delektować się potrawami pochodzącymi z tradycyjnych przepisów ludowych, a przede wszytkim opartych na naturalnych produktach pochodzących z łąk i lasów!

Piątek to przede wszystkim uroczyste otwarcie nowej części naszeg MDK-u, tam mogliśmy podziwiać wspaniałe pokazy przedstawicieli różnych pracowni, chyba na długo w naszej pamięci pozostanie pokaz akrobacji modeli lotniczych z podkładem muzycznym w wykonaniu mistrza Polski, czy też występ chóru gospel.

Weekend postanowiliśmy spędzić na koniach, pojechaliśmy na rajd z Nawojowej Góry do Czernej i z powrotem. Tu zamieszanie było spore, bo część ludzi przemieszczała się na koniach, część na rowerach, a jeszcze inna część samochodem, ale jakoś udało się to wszystko zrgać i wszyscy byli zadowoleni. W sobotę mieliśmy popas przy zamku w Rudnie, gdzie akurat odbywał się festyn w ramach którego można było między innymi uczyć się staropolskich tańców. Oczywiście nie omieszkaliśmy wziąć w tym udziału, no i podobnie jak przy krakowiaku, było bardzo wesoło. Cały rajd był wspaniałym wydarzeniem, piękne okolice, wspaniałe drogi, niesamowita Dolinka Racławki, to mogło zadowolić nawet najwybredniejszych, nic dziwnego, że wszyscy wróciliśmy bardzo szczęśliwi i naładowani pozytywną energią. Niedzielny wieczór był naszym ostatnim wspólnym spotkaniem, pożegnalna kolacja odbyła się w restauracji „Miód i wino”, a oprócz pysznego jedzenia, nie zabrakło też wspólnych tańców i śpiewów, oczywiście polało się też trochę łez, gdy dobitnie zdaliśmy sobie sprawę, że przyszedł czas rozstania.

Poniedziałek, 26 września, jest 4.30, a my jesteśmy na lotnisku w Balicach i strasznie nam żal, że trzeba się już żegnać, ostatni raz machamy na pożegnanie i grupa francuska znika w hali odpraw, ale przecież spotkamy się za rok, gdy pojedziemy do nich z rewizytą, a w dodatku współczesny świat pozwala nam się spotykać do woli w przestrzeni wirtualnej, z czego oczywiście bardzo chętnie korzystamy. Piękny to był czas, cieszymy się, że udało się doprowadzić nasz projekt do skutku!

 

zdjęcia